poniedziałek, 24 czerwca 2013

Rozdział II

Wizja w ciemności


Kobieta, które swoje najlepsze dni miała już dawno za sobą, zatrzymała się przed pokaźnym rozmiarów domostwem wznoszącym się na nadmorskiej skarpie. Kiedyś ten dom o białych ścianach i podmurówce z czerwonej cegły był dla niej całym światem. To właśnie tutaj się urodziła i wychowała. To właśnie w tym miejscu odkryła swoją moc, a później, kiedy sama stała się jedną z władczyń Alpheratz, zamieszkała wraz z członkami swojej Gwiazdy, jej najlepszymi przyjaciółmi.
Niestety, chociaż to miejsce było tak bliskie jej sercu, mijały kolejne lata pokoju, a priorytety jej i najbliższych jej osób zmieniły się drastycznie. Najpierw z powodu ciężkiej choroby zmarła Matylda. Odejście kobiety zaburzyło poczucie jedności i solidarności między członkami Gwiazdy. Chociaż nadal pozostali sobie niezwykle bliscy i nadal byli wiernymi sobie przyjaciółmi, coś się zepsuło. Później, kiedy na świat przyszedł syn Sakury Fujioki, Shiro, pozostali członkowie Gwiazdy wyprowadzili się do własnych domów położonych znacznie bliżej szkolnego kampusu, pozostawiając siedzibę władców Alpheratz pod opieką najpotężniejszej z nich.
Teraz, kiedy Izabela Zamoyska stanęła przed wielkimi dwuskrzydłowymi drzwiami wykonanymi z dębowego drewna, czuła się niepewnie. Wiedziała, że kiedy tylko przekroczy próg znajdzie się ponownie w świecie opanowanym przez zamęt wywołany pojawieniem się dziewczyny obdarzonej przez Bogów. Dziewczyny, która pochodziła spoza Najwyższych Rodów i wedle wszelkich zasad nie miała prawa stać się jednym ze Strażników.
Pojawienie się owej dziewczyny, jej objawienie mocy, było dla niej takim samym szokiem, jak dla wszystkich innych. Od ponad pięciuset lat, kiedy to miała miejsce ostatnia wojna z demonami, na świecie nie pojawił się żaden Strażnik urodzony poza Najwyższymi Rodami. Izabela miała pewność, iż nie można było mówić o pomyłce. Ostatecznie Strażnicy zawsze wiedzieli, kiedy moc kolejnego z nich po raz kolejny przebudzała się do życia.
Możliwe, że nowy mieszkaniec wyspy Alpheratz zostałby przywitany ze znacznie większym entuzjazmem, gdyby nie fakt, że dziewczyna pochodziła z rodziny patologicznej, a jej moc objawiła się w niezwykle traumatycznym momencie. Izabela do tej pory  miała przed oczami martwe ciało mężczyzny zapitego przez ową dziewczynę. Wiedziała, że jeśli ktoś dopuścił się tak strasznego czynu musiał być do tego sprowokowany. Zwłaszcza ktoś tak wątły i niewinny jak Elizabeth Lilianne Gordon, którą właśnie leżała nieprzytomna w jednej z sypialni wielkiego domu.
Izabela odgarnęła za ucho kosmyk blond włosów. Otuliła się ramionami szukając wsparcia we własnym dotyku, poczym ruszyła przed siebie. Miała świadomość, że nie mogła odwlekać w nieskończoność czekającego ją spotkania.
Weszła do domu nie pukając. Wiedziała, że ma prawo pojawić się w tym miejscu o każdej porze dnia i nocy nie pytając nikogo o pozwolenie. Wedle wszelkich praw panujących na wyspie Alpheratz ten dom należał do niej w takim samym stopniu, co do zamieszkującej w nim rodziny Fujioki. Pozwalając, żeby nogi niosły ją same, minęła jasny holl i przeszła do położonego w głębi gabinetu. Wiedziała, że to tam będą na nią czekać.
Kiedy ciężkie drzwi ustąpiły pod naciskiem jej dłoni, a ona znalazła się w przyciemnionym, ponurym pokoju, już na nią czekali.
Sakura Fujioki, Peter Black i Marcus Sullivan.
Sakura miała na sobie prostą, elegancką sukienkę wykonaną z czarnego materiału. Strój podkreślał bladość zadbanej skóry i ciemne włosy oraz oczy koloru nocnego nieba. Siedziała za biurkiem wspierając drobną twarz na złożonych dłoniach. Patrzyła się przed siebie niewidzącym wzrokiem. Izabela wiedziała, iż jej przyjaciółka rozmyśla nad czymś intensywnie.
Obaj panowie zasiedli na kanapie znajdującej się naprzeciwko biurka pozostawiając Izabeli znajdujący się nieco z boku głęboki fotel, w którym zwykła zawsze siadać.
Peter nie zauważył jej wejścia. Podobnie jak Sakura, wspierał swoją twarz na pięści i patrzył na bliżej nieokreślony punkt znajdujący się na przeciwległej ścianie. Szerokie ramiona miał lekko przykurczone. Wyglądał tak, jakby cierpiał z powodu jakiegoś bólu. Izabela mogła się jedynie domyślać, co było jego powodem.
Marcus patrzył na nią swoimi wielkimi, niebieskimi oczyma. Spojrzenie rzucane spod czarnej grzywki jak zwykle było zawadiackie. Zupełnie, jakby mężczyzna nie przejmował się powagą sytuacji, w której się znaleźli.
Izabela odchrząknęła zwracając na siebie uwagę wszystkich zebranych w pomieszczeniu. Bez słowa powitania podeszła do swojego fotela i zasiadła w nim dając Sakurze i Peterowi czas, którego potrzebowali, aby otrząsnąć się z własnych rozmyślań.
- Co z nią? – zapytała Iza przerywając trwającą od dłuższego czasu ciszę.
- Nadal jest nie przytomna. Oczyściłam ranę na jej plecach i pozwoliłam odpoczywać. Jak na razie nie możemy zrobić nic innego, jak tylko czekać.
Blondynka skinęła lekko głową.
- Ma na plecach pełną gwiazdę – odezwał się Marcus. – Jak już mieliśmy się okazję przekonać jest Elementem Jedności. Piątą. Wiemy też, do kogo przynależy.
Izabela zmarszczyła brwi i przeniosła wzrok z przyjaciela na siedzącą za biurkiem kobietę. Ta jedynie lekko skinęła głową.
- To się porobiło. Gdzie chłopcy?
- Już idą.
Jak na komendę drzwi do gabinetu otworzyły się po raz kolejny i do środka wkroczyło czterech młodych, doskonale znanych Izabeli mężczyzn.
Na samym początku szedł syn Sakury, Shiro Fujioka, który po swojej matce odziedziczył typowo azjatycką urodę. Lekko skośne oczy popatrzyły po zebranych czujnie. Wiedział, dlaczego został wezwany przed oblicze swojej matki i jej towarzyszy. Najwyraźniej jednak, podobnie jak Izabela, nie wiedział, czego powinien się po owym spotkaniu  spodziewać. Odrobinę dłuższe włosy kręciły się zadziornie na jego głowie. Miał dość dużą, przystojną twarz o mocnej szczęce, wyraźnie rysujących się pod skóra kościach policzkowych i ostro wykrojonych, bladych wargach. Jedyną oznaką jego mieszanego pochodzenia był bardzo wysoki wzrost, który odziedziczył po swoim pochodzącym z Europy ojcu.
Zaraz za nim wkroczył jego daleki kuzyn i najlepszy przyjaciel Hikaru Kaze. Dość wysoki, jednak nie aż tak, jak jego towarzysz. Szczupłe ciało pasowało doskonale do jego łagodnego i opiekuńczego charakteru. Jego starannie ostrzyżone i ułożone włosy były brązowe. Znacznie jaśniejsze od włosów Shiro, chociaż oczy miał tak samo ciemne. Trójkątną twarz zdobił serdeczny, aczkolwiek odrobinę niepewny uśmiech.
Na twarzy Logana Sulilivana gościł ten sam zawadiacki uśmiech, który dostrzegła wcześniej u jego wuja. Młodszego członka rodziny Sullivan zdradzały jednak oczy, których nie sięgnął uśmiech. Izabela dostrzegła w nim niepokój, który udzielał się wszystkim zebranym.
Ostatnim i najmłodszym z mężczyzn był James Burton. Pochodził on z jednego z mniej licznych i niewiele znaczących rodów Alpheratz. Chociaż nikt z jego rodziny nie odznaczał się nigdy wielką mocą, James skutecznie przełamał panujący powszechnie pogląd, jakoby moc w rodzinie Burtonów wymierała. Izabela wyjątkowo lubiła tego młodzieńca o jasnych blond włosach i niebieskich oczach. Wiedziała, że to właśnie on opiekuje się pozostałą trójką i czuwa nad starszymi przyjaciółmi będąc dla nich podporą, ilekroć tego potrzebowali.
- Wezwałaś nas – zwrócił się Shiro do matki. – Udało wam się znaleźć naszego Piątego?
- Tak. Znaleźliśmy ją.
- Ją? – Zdziwił się chłopak.
- Tak, ją. Waszym Piątym jest kobieta. Pochodzi spoza Najwyższych Rodów. Jej moc objawiła się niedawno w dość… wybuchowy sposób. Obecnie jest na piętrze, odpoczywa.
- Co to znaczy „wybuchowy sposób”? – zainteresował się Logan.
- Słuchajcie – głos zabrał Peter. – Jesteście jej Gwiazdą. Czy nam się to podoba, czy też nie, od tej nocy, kiedy jej moc się objawiła jesteście na siebie skazani. Zanim ją poznacie, musicie jedna wiedzieć, że ta dziewczyna nie miała łatwego życia i ma wszelkie powody, żeby nam nie ufać, a zaufać nam musi. Ludzie Lionela już się nią zainteresowali. Mieliśmy szczęście, że sprawy potoczyły się tak, a nie inaczej i dziewczyna trafiła w końcu na Alpheratz. Jak dobrze wiecie, nie mamy jednak prawa zatrzymać jej tutaj siłą. Jeśli odejdzie, nasz wróg się nią zainteresuje, a to ostatnie, czego chcemy, prawda?
Hikaru zmarszczył brwi.
- Co takiego się stało, gdy po nią pojechaliście?
- Poza tym, że próbowała wysadzić połowę St. Louis? Och, naprawdę niewiele… - zakpił Marcus.
- Jej ojciec próbował ją… - Peter zawahał się na krótką chwilę – skrzywdzić. Jej moc obudziła się w momencie, kiedy musiała się bronić. W efekcie zabiła swojego ojca. Nawet jeśli nie miała z nim dobrych stosunków i życzyła mu wcześniej śmierci, wiadomość, iż to ona jest za nią odpowiedzialna, może być dla niej szokująca.
- I uznaliście, że powinniśmy o tym wiedzieć, bo?
- Wydawało nam się, że jesteście to wstanie zrozumieć – stwierdziła Sakura. – Wy byliście przygotowani na objawienie waszych mocy, a i tak udało wam się dokonać potężnych zniszczeń. Ta dziewczyna… Ona nie wiedziała o niczym. Nie wiedziała, że coś takiego może się z nią stać, dlatego nie może ponosić odpowiedzialności za swoje czyny. Wy jednak powinniście o tym wiedzieć. Od teraz będziecie z nią dzielić swoje życie.
- Powiedzieliście, że prawie wysadziła połowę St. Louis. – Zainteresował się Logan - Co się stało?
Iza wzruszyła ramionami.
- Znaleźliśmy ją równo z ludźmi Lionela. Biedactwo się po prostu wystraszyło. Jej moc, która kumulowała się w ciele od wielu lat szukała ujścia, a wszyscy wiemy, że stresujące sytuacje temu sprzyjają. Należy przyznać, że dziewczyna ma potencjał. Co prawda Sakurze udało się osłonić ja astralem. Podejrzewamy jednak, że gdyby nie wyszło sumienie panny Evans zostałoby obciążone kolejnymi istnieniami.
- Jest aż tak potężna?
- Na razie ciężko stwierdzić – przejął pałeczkę Peter. – Jak na Strażnika objawiła się wyjątkowo późno. Nie jesteśmy w stanie powiedzieć na chwilę obecną, czy jest potężna, czy też po prostu zbyt długo tłamsiła w sobie swoją prawdziwą naturę.
- Można jednak przyjąć na chwilę obecną, że skoro została wam przeznaczona, drzemie w niej ogromny potencjał, który należycie wykorzystany może okazać się niezwykle pomocny naszej… sprawie.
- Ile ona ma lat?
- 21. Jest w twoim wieku, James.
- Chcecie, żeby zamieszkała z nami? Mielibyśmy się nią opiekować i wprowadzić w nasz świat?
- Nie wiem, co powinniśmy zrobić – przyznała bez bicia Sakura. – Ta sytuacja jest wyjątkowa i możliwe, że będzie…
Iza podniosła rękę przerywając przyjaciółce. Przez chwilę wyglądała tak, jakby się czemuś przysłuchiwała, poczym na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
- Obudziła się.

~~*~~

W około panowała ciemność. Elizabeth czuła się w niej zawieszona. Poza swoim ciałem nie dostrzegała nic. Nie było ziemi, nieba, żadnych budynków. Jedynie czarna nieodgadniona pustka.
Ruszyła przed siebie. Mogła iść w owej ciemności. Mogła ją przemierzać. Niestety nie widziała nic. Czuła się, jakby zmierzała do nikąd. Nie bała się jednak. Ta pustka, na swój dziwny sposób, była bezpieczna. Nie było tutaj nikogo, kto chciałby wyciągnąć do niej pomocną dłoń. Nie było jednak również osób, które chciałyby ją skrzywdzić.
Nagle dostrzegła przed sobą kobietę. Kobietę łudząco podobną do niej samej, ubraną w zwiewną, krwistoczerwoną suknie. Nieznajoma zdawała się tryskać energią. Zmierzała w stronę Elizabeth z uśmiechem na ustach dumnie wypinając przed sobą pierś. Jej całe ciało było jędrne i krągłe. Znacznie ładniejsze od wychudzonego ciała Elizabeth. Dziewczyna dostrzegła jednak, że nieznajoma ma takie same zielone oczy jak ona. Gdy kobieta uśmiechnęła się, panna Evans dostrzegła zaś, że w jej policzkach pokazały się delikatne, doskonale znane Elizabeth dołeczki.
- Witaj, Elizabeth – powiedziała kobieta zatrzymując się obok niej.
- Kim jesteś?
- Mam na imię Ermiel. Moje dzieci nazywają mnie boginią słońca.
- Boginią?
- Tak, Elizabeth. Jestem boginią. Wraz z piątką mojego rodzeństwa stworzyłam świat, który znasz. Po zdradzie mojej ukochanej siostry powołałam również do życia Strażników.
- Strażników?
- Strażników, czyli ludzi takich, jak ty. Posiadających wielką moc pozwalającą im władać nad żywiołami.
- Dlaczego mam ci uwierzyć?
- Nie masz mi wierzyć. Masz mnie w tej chwili wysłuchać. Nie chcę od ciebie niczego więcej. Z czasem sama odkryjesz, że to, co mówiłam, jest prawdą.
Bogini machnęła ręką i w nicości pojawiła się wielka kanapa. Kobieta wskazała ją Elizabeth. Kiedy ta usiadła, Ermiel zajęła miejsce obok.
- Wiem, że jesteś skołowana tym, co działo się w ciągu ostatnich kilkudziesięciu godzin. Zanim się obudzisz chciałabym ci pokazać naszą historię i wytłumaczyć kim jesteś.
Elizabeth zmarszczyła brwi.
- Zanim się obudzę?
- Tak. W chwili obecnej twoje ciało znajduje się w domu an wyspie Alpheratz. Jesteś nieprzytomna. To całkowicie normalne po takim pokazie mocy, jaki zafundowałaś Sakurze Fujioce i jej znajomym. – Machnęła lekceważąco ręką. – Starczy jednak tego gadania. Zaraz wszystko stanie się dla ciebie jasne. A przynajmniej część z tego, co powinnaś na chwilę obecną zrozumieć.
Ermiel wykonała kolejny gest dłonią. Przed nimi pojawił się wielki obraz przedstawiający szóstkę młodych, pięknych ludzi.
W jednej z osób siedzących przy okrągłym stole Elizabeth rozpoznała swoją rozmówczynię. Kobieta wyglądała na nim dokładnie tak samo, jak w chwili obecnej. Oprócz niej przy stole zasiadała jeszcze piątka ludzi. Czterech mężczyzn i kobieta.
Kobieta był wysoka i bardzo szczupła. Jej twarz o delikatnych rysach okalały czarne włosy. Oczy miały nienaturalny srebrny kolor, jakiego Elizabeth nie widziała nigdy u żadnego człowieka. Przyodziana była ona w szatę ze srebrzystego materiału. Kiedy panna Evans patrzyła na niego, miała wrażenie, iż cały strój skrzy się delikatnie. Nieznajoma uśmiechała się delikatnie spoglądając na mężczyznę po swojej prawej stronie. Był on ubrany w białą tunikę, a jego białe włosy opadające na szczupłe ramiona zdawały się unosić delikatnie niczym smagane podmuchami lekkiego wiatru. Jego twarzy był bardzo podobna do twarzy kobiety w srebrnej sukni. Nie brakowało jej jednak męskich rysów. Elizabeth musiała przyznać, że był on niezwykle przystojny. Drugi z mężczyzn miał oczy w kolorze ognia i znacznie pełniejszą twarz o mocno rysujących się pod skórą kościach policzkowych i wyraźnie zarysowanej szczęce. Szata, którą miał na sobie była równie czerwona, co jego włosy. Kolejny z obecnych w jasnym pomieszczeniu ubrany był w strój ze zwierzęcych skór. Jego długa czupryna w kolorze soczystej trawy zapleciona była w długi warkocz, który miał przerzucony przez ramię. Elizabeth zszokowana zdała sobie sprawę z tego, że źrenice mężczyzny są pionowe. Zupełnie, jak u węża. Ostatni nieznajomy miał równie dziwny kolor włosów, co jego towarzysz. Z tą różnicą, że jego były niebieskie. Krótko przystrzyżone sterczały zawadiacko na wszystkie strony.
- To ja i moje rodzeństwo. Annea, pani księżyca, oraz Seane, Are, Sua i Tero – wskazywała na kolejnych mężczyzn. - Władcy żywiołów. Wspólnie stworzyliśmy świat, który znasz.
Ermiel rzuciła Elizabeth krótkie spojrzenie. Widziała, ze dziewczyna jest zaskoczona tym, co widzi. Nie odezwała się jednak dając swojej towarzyszce milczące przyzwolenie na kontynuowanie opowieści.
- Pochodzimy z innego… wymiaru. Tak, wymiar to chyba będzie dobre słowo. Kiedy dotarliśmy do miejsca, w którym znajduje się obecnie wszystko to, co znasz, zastaliśmy pustkę. Były tutaj jedynie umęczone dusze. Zbyt słabe, żeby samodzielnie przybrać fizyczną formę. Postanowiliśmy pomóc tym duszom tworząc ziemię i wszystko, co ją otacza. Dusze zaś, z naszą pomocą, przyjęły ludzkie ciało i zaczęły zamieszkiwać zbudowany przez nas ląd. Przez wiele lat dbaliśmy o ludzi. Opiekowaliśmy się nimi i zapewnialiśmy im byt. Byliśmy szczęśliwi, gdyż nasze dzieci były szczęśliwe. W naszych sercach pojawiło się wrażenie dobrze spełnionego obowiązku. Kiedy mogliśmy chodzić jeszcze po ziemi, przechadzaliśmy się między ludźmi ciesząc się ich radością. W pewnym momencie ludzie zaczęli się zmieniać. Zapomnieli o naszym darze. Rozpoczęli walki między sobą. Chociaż było to dla nas straszne, postanowiliśmy się wtrącać się w ich sprawy. Stwierdziliśmy, że ludzie muszą uczyć się na własnych błędach. Przynajmniej większość z nas tak myślała.
- Kto był wyjątkiem? – wyrwało się pytanie z ust Elizabeth.
- Moja siostra, Annea. Stwierdziła ona, iż ludzie bezczeszczą ziemię, nasze doskonałe dzieło. Uznała, że jeśli nie są oni w stanie dobrze wykorzystać naszego daru powinniśmy ich zniewolić i zmusić do życia zgodnie z naszymi zasadami. Kiedy nasza piątka nie zgodziła się z jej opinią, Annea odeszła bez słowa. Przez wiele ludzkich wieków szukaliśmy jej w różnych światach chcąc, aby wróciła do nas. Niestety nie udało nam się odnaleźć. Pani Księżyca, wykorzystując bowiem swoją moc, stworzyła nowy świat. Świat równoległy do tego, w którym obecnie żyjesz, świat demonów. Przyświecał jej jeden, w jej mniemaniu słuszny, cel. Chciała nauczyć ludzi pokory i zmusić ich, aby powrócili do życia zgodnie z naszymi prawami. Przebywając w samotności potajemnie nową rasę. Rasę potężnych, krwiożerczych bestii, którą ludzie nazywają demonami. Kiedy uznała, że jej dzieci są gotowe do tego, żeby zmierzyć się z ludźmi, przekazała dowodzenie nad wielką armią Asmodeuszowi, najdoskonalszemu ze swoich potomków, poczym wykorzystując resztki własnej mocy, poświęcając swoje życie, rzuciła zaklęcie, które zapieczętowało moc moją i moich braci.
Ermiel zamilkła na chwilę. Jej twarz stężała od przeżywanego w ciszy bólu. Elizabeth, którą zafascynowała historia opowiadana przez tę dziwną, niezwykle podobną do niej samej kobietę, trwała w milczeniu, oczekując na ciąg dalszy opowieści.
- Kiedy demony zaatakowały byliśmy bezradni. Pozbawieni znacznej części swoich mocy musieliśmy patrzeć na mękę, która została zesłana na ludzi. Przez długi czas, kiedy to ziemia spływała krwią zarówno zwyrodnialców, jak i niewinnych istnień, szukaliśmy sposobu, by wspomóc nasze dzieci. W końcu wpadliśmy na rozwiązanie. Osłabieni pojawiliśmy się na ziemi i wezwaliśmy do siebie najpotężniejszych wojowników pośród ludzi. Ostatkiem naszych sił, zostawiając sobie jedynie tyle energii, ile potrzebowaliśmy do przeżycia, powołaliśmy do istnienia pierwszych Strażników, którym udało się pokonać armię piekieł i strącić je do wielkiej czeluści, w której powinni pozostać na wieki.
Kobieta zamilkła i odwróciła twarz w stronę Elizabeth.
- Tworząc Strażników pamiętaliśmy o tym, co uczyniła nasza siostra. Chcąc nie dopuścić do tego, żeby sytuacja się powtórzyła, powiązaliśmy Strażników ze sobą. Piątka z nich, każdy władający innym żywiołem, miała tworzyć Gwiazdę. Tylko wspólnie byli oni w stanie dokonać wielkich i wspaniałych czynów pojedynczo będąc jedynie marną imitacją potęgi, którą mogli osiągnąć walcząc wspólnie. Pierwsi Strażnicy przekazali swoje umiejętności kolejnym pokoleniom dając początek Najwyższym Rodom. Strażniczy, pamiętając o swoim przeznaczeniu i pielęgnując swoją moc zamieszkali na wyspie Alpheratz szkoląc się i pozostając w gotowości an wypadek ponownego pojawienia się demonów.
- Kolejny atak nastąpił?
- Tak. Demony, którym udało się otworzyć bramy piekła, zaatakowały ponownie ponad pięćset lat temu. Wtedy jednak Strażnicy byli przygotowani i stłumili siły ciemności, zanim te dokonały potężnych zniszczeń.
- Powiedziałaś, że dar Strażników przekazywany jest z pokolenia na pokolenie. Skąd pojawił się u mnie? I dlaczego właśnie teraz? I w ogóle, to czym jest moja moc? Przecież nie władam nad żadnym z żywiołów!
- Spokojnie, moje dziecko. Nie wszystko na raz. – Ermiel uśmiechnęła się niemalże czule. Elizabeth znała ten uśmiech. Jej matka uśmiechała się do niej w ten sposób.
- Może najpierw o twoim darze – podjęła po chwili. – Jesteś czymś, co Strażnicy nazywają Elementem Jedności. Łączysz wszystkich członków swojej Gwiazdy. To zresztą oznacza symbol, który pojawił się na twoich plecach. Od wczoraj jesteś nierozerwalnie związana z czwórką młodych mężczyzn, których niedługo poznasz. Przebywając i walcząc z nimi zwiększasz znacznie ich moc. W ich towarzystwie jesteś w stanie również ją absorbować i samodzielnie wykorzystywać. Na ten przykład, jeśli będziesz z wojownikiem ognia, sama będziesz mogła władać ogniem. Bez nich jesteś znacznie słabsza. Będziesz jednak w stanie samodzielnie posługiwać się psychokinezą i czystą mocą. Musisz jednak wiedzieć, że każde użycie twojej własnej mocy jest bardzo wyniszczające dla twojego organizmu.
- Dlaczego właśnie ja? Ktoś z mojej rodziny pochodził z Najwyższych Rodów?
- Nie, moje dziecko. Nikt z twoich dalekich krewnych nie był związany z Najwyższymi Rodami i Strażnikami. Wybraliśmy cię, gdyż wiedzieliśmy, ze już niedługo na Alpheratz potrzebny będzie powiew świeżości. Jako osoba, która nie została wychowana w tradycji Strażników, ze świadomością ich dziedzictwa, wniesiesz ze sobą na tę wyspę wiele zmian. Zmian, które okażą się niezbędne w nadchodzącej wojnie.
- Wojnie?
- Tak. Wraz z moimi braćmi widziałam znaki. Dla ludzkości nadchodzą ciężkie czasy. Podobnie jak dla samych Strażników. Po raz pierwszy przyjdzie im bowiem się zmierzyć z własnymi braćmi. Należą do nich chociażby ci młodzi ludzie, którzy chcieli siłą zabrać cię z twojego miasta. Pamiętasz ich?
- Tak. – Skinęła głową. – Pamiętam. Dlaczego jednak ja?
Ermiel uśmiechnęła się lekko.
- Wszystko zrozumiesz w swoim czasie, kiedy już przekonasz się, że to, co powiedziałam tutaj, jest prawdą.
Niespodziewanie bogini uniosła głowę. Zupełnie, jakby usłyszała jakiś dźwięk, który nie dotarł do uszu Elizabeth.
- Są już tutaj – powiedziała kobieta. – Czas na ciebie, moja droga. Zanim odejdziesz chciałabym cię prosić o jedną rzecz.
- Co takiego?
- Nie mów nikomu o tej rozmowie. Obawiam się, że nie wszystkim osobom mieszkającym na Alpheratz można ufać.
Bez dalszych wyjaśnień podniosła się z kanapy i zaczęła kroczyć przed siebie oddalając się od Elizabeth. Panna Evans poderwała się z miejsca. Chciała gonić boginię. Ta jednak oddalała się zbyt szybko.
- Czekaj! Co to wszystko ma znaczyć! Kim ja jestem! Dlaczego właśnie ja?!
Nie doczekała się odpowiedzi.
Ciemność zadrgała gwałtownie i nagle zaczęła nabierać kolorów.
Elizabeth zamknęła oczy oślepiona nagłym rozbłyskiem światła.