Wizja w ciemności
Kobieta, które swoje najlepsze dni miała już dawno za
sobą, zatrzymała się przed pokaźnym rozmiarów domostwem wznoszącym się na
nadmorskiej skarpie. Kiedyś ten dom o białych ścianach i podmurówce z czerwonej
cegły był dla niej całym światem. To właśnie tutaj się urodziła i wychowała. To
właśnie w tym miejscu odkryła swoją moc, a później, kiedy sama stała się jedną
z władczyń Alpheratz, zamieszkała wraz z członkami swojej Gwiazdy, jej
najlepszymi przyjaciółmi.
Niestety, chociaż to miejsce było tak bliskie jej
sercu, mijały kolejne lata pokoju, a priorytety jej i najbliższych jej osób
zmieniły się drastycznie. Najpierw z powodu ciężkiej choroby zmarła Matylda.
Odejście kobiety zaburzyło poczucie jedności i solidarności między członkami
Gwiazdy. Chociaż nadal pozostali sobie niezwykle bliscy i nadal byli wiernymi
sobie przyjaciółmi, coś się zepsuło. Później, kiedy na świat przyszedł syn
Sakury Fujioki, Shiro, pozostali członkowie Gwiazdy wyprowadzili się do
własnych domów położonych znacznie bliżej szkolnego kampusu, pozostawiając
siedzibę władców Alpheratz pod opieką najpotężniejszej z nich.
Teraz, kiedy Izabela Zamoyska stanęła przed wielkimi
dwuskrzydłowymi drzwiami wykonanymi z dębowego drewna, czuła się niepewnie.
Wiedziała, że kiedy tylko przekroczy próg znajdzie się ponownie w świecie
opanowanym przez zamęt wywołany pojawieniem się dziewczyny obdarzonej przez
Bogów. Dziewczyny, która pochodziła spoza Najwyższych Rodów i wedle wszelkich
zasad nie miała prawa stać się jednym ze Strażników.
Pojawienie się owej dziewczyny, jej objawienie mocy,
było dla niej takim samym szokiem, jak dla wszystkich innych. Od ponad
pięciuset lat, kiedy to miała miejsce ostatnia wojna z demonami, na świecie nie
pojawił się żaden Strażnik urodzony poza Najwyższymi Rodami. Izabela miała
pewność, iż nie można było mówić o pomyłce. Ostatecznie Strażnicy zawsze
wiedzieli, kiedy moc kolejnego z nich po raz kolejny przebudzała się do życia.
Możliwe, że nowy mieszkaniec wyspy Alpheratz zostałby
przywitany ze znacznie większym entuzjazmem, gdyby nie fakt, że dziewczyna
pochodziła z rodziny patologicznej, a jej moc objawiła się w niezwykle
traumatycznym momencie. Izabela do tej pory
miała przed oczami martwe ciało mężczyzny zapitego przez ową dziewczynę.
Wiedziała, że jeśli ktoś dopuścił się tak strasznego czynu musiał być do tego
sprowokowany. Zwłaszcza ktoś tak wątły i niewinny jak Elizabeth Lilianne
Gordon, którą właśnie leżała nieprzytomna w jednej z sypialni wielkiego domu.
Izabela odgarnęła za ucho kosmyk blond włosów. Otuliła
się ramionami szukając wsparcia we własnym dotyku, poczym ruszyła przed siebie.
Miała świadomość, że nie mogła odwlekać w nieskończoność czekającego ją
spotkania.
Weszła do domu nie pukając. Wiedziała, że ma prawo
pojawić się w tym miejscu o każdej porze dnia i nocy nie pytając nikogo o
pozwolenie. Wedle wszelkich praw panujących na wyspie Alpheratz ten dom należał
do niej w takim samym stopniu, co do zamieszkującej w nim rodziny Fujioki.
Pozwalając, żeby nogi niosły ją same, minęła jasny holl i przeszła do położonego
w głębi gabinetu. Wiedziała, że to tam będą na nią czekać.
Kiedy ciężkie drzwi ustąpiły pod naciskiem jej dłoni, a
ona znalazła się w przyciemnionym, ponurym pokoju, już na nią czekali.
Sakura Fujioki, Peter Black i Marcus Sullivan.
Sakura miała na sobie prostą, elegancką sukienkę
wykonaną z czarnego materiału. Strój podkreślał bladość zadbanej skóry i ciemne
włosy oraz oczy koloru nocnego nieba. Siedziała za biurkiem wspierając drobną
twarz na złożonych dłoniach. Patrzyła się przed siebie niewidzącym wzrokiem.
Izabela wiedziała, iż jej przyjaciółka rozmyśla nad czymś intensywnie.
Obaj panowie zasiedli na kanapie znajdującej się
naprzeciwko biurka pozostawiając Izabeli znajdujący się nieco z boku głęboki
fotel, w którym zwykła zawsze siadać.
Peter nie zauważył jej wejścia. Podobnie jak Sakura,
wspierał swoją twarz na pięści i patrzył na bliżej nieokreślony punkt
znajdujący się na przeciwległej ścianie. Szerokie ramiona miał lekko
przykurczone. Wyglądał tak, jakby cierpiał z powodu jakiegoś bólu. Izabela mogła
się jedynie domyślać, co było jego powodem.
Marcus patrzył na nią swoimi wielkimi, niebieskimi
oczyma. Spojrzenie rzucane spod czarnej grzywki jak zwykle było zawadiackie.
Zupełnie, jakby mężczyzna nie przejmował się powagą sytuacji, w której się znaleźli.
Izabela odchrząknęła zwracając na siebie uwagę
wszystkich zebranych w pomieszczeniu. Bez słowa powitania podeszła do swojego
fotela i zasiadła w nim dając Sakurze i Peterowi czas, którego potrzebowali,
aby otrząsnąć się z własnych rozmyślań.
- Co z nią? – zapytała Iza przerywając trwającą od
dłuższego czasu ciszę.
- Nadal jest nie przytomna. Oczyściłam ranę na jej
plecach i pozwoliłam odpoczywać. Jak na razie nie możemy zrobić nic innego, jak
tylko czekać.
Blondynka skinęła lekko głową.
- Ma na plecach pełną gwiazdę – odezwał się Marcus. –
Jak już mieliśmy się okazję przekonać jest Elementem Jedności. Piątą. Wiemy
też, do kogo przynależy.
Izabela zmarszczyła brwi i przeniosła wzrok z
przyjaciela na siedzącą za biurkiem kobietę. Ta jedynie lekko skinęła głową.
- To się porobiło. Gdzie chłopcy?
- Już idą.
Jak na komendę drzwi do gabinetu otworzyły się po raz
kolejny i do środka wkroczyło czterech młodych, doskonale znanych Izabeli
mężczyzn.
Na samym początku szedł syn Sakury, Shiro Fujioka,
który po swojej matce odziedziczył typowo azjatycką urodę. Lekko skośne oczy
popatrzyły po zebranych czujnie. Wiedział, dlaczego został wezwany przed
oblicze swojej matki i jej towarzyszy. Najwyraźniej jednak, podobnie jak
Izabela, nie wiedział, czego powinien się po owym spotkaniu spodziewać. Odrobinę dłuższe włosy kręciły
się zadziornie na jego głowie. Miał dość dużą, przystojną twarz o mocnej
szczęce, wyraźnie rysujących się pod skóra kościach policzkowych i ostro
wykrojonych, bladych wargach. Jedyną oznaką jego mieszanego pochodzenia był
bardzo wysoki wzrost, który odziedziczył po swoim pochodzącym z Europy ojcu.
Zaraz za nim wkroczył jego daleki kuzyn i najlepszy
przyjaciel Hikaru Kaze. Dość wysoki, jednak nie aż tak, jak jego towarzysz.
Szczupłe ciało pasowało doskonale do jego łagodnego i opiekuńczego charakteru.
Jego starannie ostrzyżone i ułożone włosy były brązowe. Znacznie jaśniejsze od
włosów Shiro, chociaż oczy miał tak samo ciemne. Trójkątną twarz zdobił
serdeczny, aczkolwiek odrobinę niepewny uśmiech.
Na twarzy Logana Sulilivana gościł ten sam zawadiacki
uśmiech, który dostrzegła wcześniej u jego wuja. Młodszego członka rodziny
Sullivan zdradzały jednak oczy, których nie sięgnął uśmiech. Izabela dostrzegła
w nim niepokój, który udzielał się wszystkim zebranym.
Ostatnim i najmłodszym z mężczyzn był James Burton.
Pochodził on z jednego z mniej licznych i niewiele znaczących rodów Alpheratz.
Chociaż nikt z jego rodziny nie odznaczał się nigdy wielką mocą, James
skutecznie przełamał panujący powszechnie pogląd, jakoby moc w rodzinie
Burtonów wymierała. Izabela wyjątkowo lubiła tego młodzieńca o jasnych blond
włosach i niebieskich oczach. Wiedziała, że to właśnie on opiekuje się pozostałą
trójką i czuwa nad starszymi przyjaciółmi będąc dla nich podporą, ilekroć tego
potrzebowali.
- Wezwałaś nas – zwrócił się Shiro do matki. – Udało
wam się znaleźć naszego Piątego?
- Tak. Znaleźliśmy ją.
- Ją? – Zdziwił się chłopak.
- Tak, ją. Waszym Piątym jest kobieta. Pochodzi spoza
Najwyższych Rodów. Jej moc objawiła się niedawno w dość… wybuchowy sposób.
Obecnie jest na piętrze, odpoczywa.
- Co to znaczy „wybuchowy sposób”? – zainteresował się
Logan.
- Słuchajcie – głos zabrał Peter. – Jesteście jej
Gwiazdą. Czy nam się to podoba, czy też nie, od tej nocy, kiedy jej moc się
objawiła jesteście na siebie skazani. Zanim ją poznacie, musicie jedna
wiedzieć, że ta dziewczyna nie miała łatwego życia i ma wszelkie powody, żeby
nam nie ufać, a zaufać nam musi. Ludzie Lionela już się nią zainteresowali.
Mieliśmy szczęście, że sprawy potoczyły się tak, a nie inaczej i dziewczyna
trafiła w końcu na Alpheratz. Jak dobrze wiecie, nie mamy jednak prawa
zatrzymać jej tutaj siłą. Jeśli odejdzie, nasz wróg się nią zainteresuje, a to
ostatnie, czego chcemy, prawda?
Hikaru zmarszczył brwi.
- Co takiego się stało, gdy po nią pojechaliście?
- Poza tym, że próbowała wysadzić połowę St. Louis?
Och, naprawdę niewiele… - zakpił Marcus.
- Jej ojciec próbował ją… - Peter zawahał się na krótką
chwilę – skrzywdzić. Jej moc obudziła się w momencie, kiedy musiała się bronić.
W efekcie zabiła swojego ojca. Nawet jeśli nie miała z nim dobrych stosunków i
życzyła mu wcześniej śmierci, wiadomość, iż to ona jest za nią odpowiedzialna,
może być dla niej szokująca.
- I uznaliście, że powinniśmy o tym wiedzieć, bo?
- Wydawało nam się, że jesteście to wstanie zrozumieć –
stwierdziła Sakura. – Wy byliście przygotowani na objawienie waszych mocy, a i
tak udało wam się dokonać potężnych zniszczeń. Ta dziewczyna… Ona nie wiedziała
o niczym. Nie wiedziała, że coś takiego może się z nią stać, dlatego nie może
ponosić odpowiedzialności za swoje czyny. Wy jednak powinniście o tym wiedzieć.
Od teraz będziecie z nią dzielić swoje życie.
- Powiedzieliście, że prawie wysadziła połowę St.
Louis. – Zainteresował się Logan - Co się stało?
Iza wzruszyła ramionami.
- Znaleźliśmy ją równo z ludźmi Lionela. Biedactwo się
po prostu wystraszyło. Jej moc, która kumulowała się w ciele od wielu lat
szukała ujścia, a wszyscy wiemy, że stresujące sytuacje temu sprzyjają. Należy
przyznać, że dziewczyna ma potencjał. Co prawda Sakurze udało się osłonić ja
astralem. Podejrzewamy jednak, że gdyby nie wyszło sumienie panny Evans
zostałoby obciążone kolejnymi istnieniami.
- Jest aż tak potężna?
- Na razie ciężko stwierdzić – przejął pałeczkę Peter.
– Jak na Strażnika objawiła się wyjątkowo późno. Nie jesteśmy w stanie
powiedzieć na chwilę obecną, czy jest potężna, czy też po prostu zbyt długo
tłamsiła w sobie swoją prawdziwą naturę.
- Można jednak przyjąć na chwilę obecną, że skoro
została wam przeznaczona, drzemie w niej ogromny potencjał, który należycie
wykorzystany może okazać się niezwykle pomocny naszej… sprawie.
- Ile ona ma lat?
- 21. Jest w twoim wieku, James.
- Chcecie, żeby zamieszkała z nami? Mielibyśmy się nią
opiekować i wprowadzić w nasz świat?
- Nie wiem, co powinniśmy zrobić – przyznała bez bicia
Sakura. – Ta sytuacja jest wyjątkowa i możliwe, że będzie…
Iza podniosła rękę przerywając przyjaciółce. Przez chwilę
wyglądała tak, jakby się czemuś przysłuchiwała, poczym na jej twarzy pojawił
się delikatny uśmiech.
- Obudziła się.
~~*~~
W około panowała ciemność. Elizabeth czuła się w niej
zawieszona. Poza swoim ciałem nie dostrzegała nic. Nie było ziemi, nieba,
żadnych budynków. Jedynie czarna nieodgadniona pustka.
Ruszyła przed siebie. Mogła iść w owej ciemności. Mogła
ją przemierzać. Niestety nie widziała nic. Czuła się, jakby zmierzała do nikąd.
Nie bała się jednak. Ta pustka, na swój dziwny sposób, była bezpieczna. Nie
było tutaj nikogo, kto chciałby wyciągnąć do niej pomocną dłoń. Nie było jednak
również osób, które chciałyby ją skrzywdzić.
Nagle dostrzegła przed sobą kobietę. Kobietę łudząco
podobną do niej samej, ubraną w zwiewną, krwistoczerwoną suknie. Nieznajoma
zdawała się tryskać energią. Zmierzała w stronę Elizabeth z uśmiechem na ustach
dumnie wypinając przed sobą pierś. Jej całe ciało było jędrne i krągłe.
Znacznie ładniejsze od wychudzonego ciała Elizabeth. Dziewczyna dostrzegła
jednak, że nieznajoma ma takie same zielone oczy jak ona. Gdy kobieta
uśmiechnęła się, panna Evans dostrzegła zaś, że w jej policzkach pokazały się
delikatne, doskonale znane Elizabeth dołeczki.
- Witaj, Elizabeth – powiedziała kobieta zatrzymując
się obok niej.
- Kim jesteś?
- Mam na imię Ermiel. Moje dzieci nazywają mnie boginią
słońca.
- Boginią?
- Tak, Elizabeth. Jestem boginią. Wraz z piątką mojego
rodzeństwa stworzyłam świat, który znasz. Po zdradzie mojej ukochanej siostry
powołałam również do życia Strażników.
- Strażników?
- Strażników, czyli ludzi takich, jak ty. Posiadających
wielką moc pozwalającą im władać nad żywiołami.
- Dlaczego mam ci uwierzyć?
- Nie masz mi wierzyć. Masz mnie w tej chwili
wysłuchać. Nie chcę od ciebie niczego więcej. Z czasem sama odkryjesz, że to,
co mówiłam, jest prawdą.
Bogini machnęła ręką i w nicości pojawiła się wielka
kanapa. Kobieta wskazała ją Elizabeth. Kiedy ta usiadła, Ermiel zajęła miejsce
obok.
- Wiem, że jesteś skołowana tym, co działo się w ciągu
ostatnich kilkudziesięciu godzin. Zanim się obudzisz chciałabym ci pokazać
naszą historię i wytłumaczyć kim jesteś.
Elizabeth zmarszczyła brwi.
- Zanim się obudzę?
- Tak. W chwili obecnej twoje ciało znajduje się w domu
an wyspie Alpheratz. Jesteś nieprzytomna. To całkowicie normalne po takim
pokazie mocy, jaki zafundowałaś Sakurze Fujioce i jej znajomym. – Machnęła
lekceważąco ręką. – Starczy jednak tego gadania. Zaraz wszystko stanie się dla
ciebie jasne. A przynajmniej część z tego, co powinnaś na chwilę obecną
zrozumieć.
Ermiel wykonała kolejny gest dłonią. Przed nimi pojawił
się wielki obraz przedstawiający szóstkę młodych, pięknych ludzi.
W jednej z osób siedzących przy okrągłym stole
Elizabeth rozpoznała swoją rozmówczynię. Kobieta wyglądała na nim dokładnie tak
samo, jak w chwili obecnej. Oprócz niej przy stole zasiadała jeszcze piątka
ludzi. Czterech mężczyzn i kobieta.
Kobieta był wysoka i bardzo szczupła. Jej twarz o
delikatnych rysach okalały czarne włosy. Oczy miały nienaturalny srebrny kolor,
jakiego Elizabeth nie widziała nigdy u żadnego człowieka. Przyodziana była ona
w szatę ze srebrzystego materiału. Kiedy panna Evans patrzyła na niego, miała
wrażenie, iż cały strój skrzy się delikatnie. Nieznajoma uśmiechała się
delikatnie spoglądając na mężczyznę po swojej prawej stronie. Był on ubrany w
białą tunikę, a jego białe włosy opadające na szczupłe ramiona zdawały się
unosić delikatnie niczym smagane podmuchami lekkiego wiatru. Jego twarzy był
bardzo podobna do twarzy kobiety w srebrnej sukni. Nie brakowało jej jednak
męskich rysów. Elizabeth musiała przyznać, że był on niezwykle przystojny.
Drugi z mężczyzn miał oczy w kolorze ognia i znacznie pełniejszą twarz o mocno
rysujących się pod skórą kościach policzkowych i wyraźnie zarysowanej szczęce.
Szata, którą miał na sobie była równie czerwona, co jego włosy. Kolejny z
obecnych w jasnym pomieszczeniu ubrany był w strój ze zwierzęcych skór. Jego
długa czupryna w kolorze soczystej trawy zapleciona była w długi warkocz, który
miał przerzucony przez ramię. Elizabeth zszokowana zdała sobie sprawę z tego,
że źrenice mężczyzny są pionowe. Zupełnie, jak u węża. Ostatni nieznajomy miał
równie dziwny kolor włosów, co jego towarzysz. Z tą różnicą, że jego były
niebieskie. Krótko przystrzyżone sterczały zawadiacko na wszystkie strony.
- To ja i moje rodzeństwo. Annea, pani księżyca, oraz
Seane, Are, Sua i Tero – wskazywała na kolejnych mężczyzn. - Władcy żywiołów.
Wspólnie stworzyliśmy świat, który znasz.
Ermiel rzuciła Elizabeth krótkie spojrzenie. Widziała,
ze dziewczyna jest zaskoczona tym, co widzi. Nie odezwała się jednak dając
swojej towarzyszce milczące przyzwolenie na kontynuowanie opowieści.
- Pochodzimy z innego… wymiaru. Tak, wymiar to chyba
będzie dobre słowo. Kiedy dotarliśmy do miejsca, w którym znajduje się obecnie
wszystko to, co znasz, zastaliśmy pustkę. Były tutaj jedynie umęczone dusze.
Zbyt słabe, żeby samodzielnie przybrać fizyczną formę. Postanowiliśmy pomóc tym
duszom tworząc ziemię i wszystko, co ją otacza. Dusze zaś, z naszą pomocą,
przyjęły ludzkie ciało i zaczęły zamieszkiwać zbudowany przez nas ląd. Przez
wiele lat dbaliśmy o ludzi. Opiekowaliśmy się nimi i zapewnialiśmy im byt.
Byliśmy szczęśliwi, gdyż nasze dzieci były szczęśliwe. W naszych sercach
pojawiło się wrażenie dobrze spełnionego obowiązku. Kiedy mogliśmy chodzić
jeszcze po ziemi, przechadzaliśmy się między ludźmi ciesząc się ich radością. W
pewnym momencie ludzie zaczęli się zmieniać. Zapomnieli o naszym darze.
Rozpoczęli walki między sobą. Chociaż było to dla nas straszne, postanowiliśmy
się wtrącać się w ich sprawy. Stwierdziliśmy, że ludzie muszą uczyć się na
własnych błędach. Przynajmniej większość z nas tak myślała.
- Kto był wyjątkiem? – wyrwało się pytanie z ust
Elizabeth.
- Moja siostra, Annea. Stwierdziła ona, iż ludzie
bezczeszczą ziemię, nasze doskonałe dzieło. Uznała, że jeśli nie są oni w
stanie dobrze wykorzystać naszego daru powinniśmy ich zniewolić i zmusić do
życia zgodnie z naszymi zasadami. Kiedy nasza piątka nie zgodziła się z jej
opinią, Annea odeszła bez słowa. Przez wiele ludzkich wieków szukaliśmy jej w
różnych światach chcąc, aby wróciła do nas. Niestety nie udało nam się
odnaleźć. Pani Księżyca, wykorzystując bowiem swoją moc, stworzyła nowy świat.
Świat równoległy do tego, w którym obecnie żyjesz, świat demonów. Przyświecał
jej jeden, w jej mniemaniu słuszny, cel. Chciała nauczyć ludzi pokory i zmusić
ich, aby powrócili do życia zgodnie z naszymi prawami. Przebywając w samotności
potajemnie nową rasę. Rasę potężnych, krwiożerczych bestii, którą ludzie
nazywają demonami. Kiedy uznała, że jej dzieci są gotowe do tego, żeby zmierzyć
się z ludźmi, przekazała dowodzenie nad wielką armią Asmodeuszowi,
najdoskonalszemu ze swoich potomków, poczym wykorzystując resztki własnej mocy,
poświęcając swoje życie, rzuciła zaklęcie, które zapieczętowało moc moją i
moich braci.
Ermiel zamilkła na chwilę. Jej twarz stężała od
przeżywanego w ciszy bólu. Elizabeth, którą zafascynowała historia opowiadana
przez tę dziwną, niezwykle podobną do niej samej kobietę, trwała w milczeniu,
oczekując na ciąg dalszy opowieści.
- Kiedy demony zaatakowały byliśmy bezradni. Pozbawieni
znacznej części swoich mocy musieliśmy patrzeć na mękę, która została zesłana
na ludzi. Przez długi czas, kiedy to ziemia spływała krwią zarówno
zwyrodnialców, jak i niewinnych istnień, szukaliśmy sposobu, by wspomóc nasze
dzieci. W końcu wpadliśmy na rozwiązanie. Osłabieni pojawiliśmy się na ziemi i
wezwaliśmy do siebie najpotężniejszych wojowników pośród ludzi. Ostatkiem
naszych sił, zostawiając sobie jedynie tyle energii, ile potrzebowaliśmy do
przeżycia, powołaliśmy do istnienia pierwszych Strażników, którym udało się
pokonać armię piekieł i strącić je do wielkiej czeluści, w której powinni
pozostać na wieki.
Kobieta zamilkła i odwróciła twarz w stronę Elizabeth.
- Tworząc Strażników pamiętaliśmy o tym, co uczyniła
nasza siostra. Chcąc nie dopuścić do tego, żeby sytuacja się powtórzyła,
powiązaliśmy Strażników ze sobą. Piątka z nich, każdy władający innym żywiołem,
miała tworzyć Gwiazdę. Tylko wspólnie byli oni w stanie dokonać wielkich i
wspaniałych czynów pojedynczo będąc jedynie marną imitacją potęgi, którą mogli
osiągnąć walcząc wspólnie. Pierwsi Strażnicy przekazali swoje umiejętności
kolejnym pokoleniom dając początek Najwyższym Rodom. Strażniczy, pamiętając o
swoim przeznaczeniu i pielęgnując swoją moc zamieszkali na wyspie Alpheratz
szkoląc się i pozostając w gotowości an wypadek ponownego pojawienia się
demonów.
- Kolejny atak nastąpił?
- Tak. Demony, którym udało się otworzyć bramy piekła,
zaatakowały ponownie ponad pięćset lat temu. Wtedy jednak Strażnicy byli
przygotowani i stłumili siły ciemności, zanim te dokonały potężnych zniszczeń.
- Powiedziałaś, że dar Strażników przekazywany jest z
pokolenia na pokolenie. Skąd pojawił się u mnie? I dlaczego właśnie teraz? I w
ogóle, to czym jest moja moc? Przecież nie władam nad żadnym z żywiołów!
- Spokojnie, moje dziecko. Nie wszystko na raz. –
Ermiel uśmiechnęła się niemalże czule. Elizabeth znała ten uśmiech. Jej matka
uśmiechała się do niej w ten sposób.
- Może najpierw o twoim darze – podjęła po chwili. –
Jesteś czymś, co Strażnicy nazywają Elementem Jedności. Łączysz wszystkich
członków swojej Gwiazdy. To zresztą oznacza symbol, który pojawił się na twoich
plecach. Od wczoraj jesteś nierozerwalnie związana z czwórką młodych mężczyzn,
których niedługo poznasz. Przebywając i walcząc z nimi zwiększasz znacznie ich
moc. W ich towarzystwie jesteś w stanie również ją absorbować i samodzielnie
wykorzystywać. Na ten przykład, jeśli będziesz z wojownikiem ognia, sama
będziesz mogła władać ogniem. Bez nich jesteś znacznie słabsza. Będziesz jednak
w stanie samodzielnie posługiwać się psychokinezą i czystą mocą. Musisz jednak
wiedzieć, że każde użycie twojej własnej mocy jest bardzo wyniszczające dla
twojego organizmu.
- Dlaczego właśnie ja? Ktoś z mojej rodziny pochodził z
Najwyższych Rodów?
- Nie, moje dziecko. Nikt z twoich dalekich krewnych
nie był związany z Najwyższymi Rodami i Strażnikami. Wybraliśmy cię, gdyż
wiedzieliśmy, ze już niedługo na Alpheratz potrzebny będzie powiew świeżości.
Jako osoba, która nie została wychowana w tradycji Strażników, ze świadomością
ich dziedzictwa, wniesiesz ze sobą na tę wyspę wiele zmian. Zmian, które okażą
się niezbędne w nadchodzącej wojnie.
- Wojnie?
- Tak. Wraz z moimi braćmi widziałam znaki. Dla
ludzkości nadchodzą ciężkie czasy. Podobnie jak dla samych Strażników. Po raz
pierwszy przyjdzie im bowiem się zmierzyć z własnymi braćmi. Należą do nich
chociażby ci młodzi ludzie, którzy chcieli siłą zabrać cię z twojego miasta.
Pamiętasz ich?
- Tak. – Skinęła głową. – Pamiętam. Dlaczego jednak ja?
Ermiel uśmiechnęła się lekko.
- Wszystko zrozumiesz w swoim czasie, kiedy już
przekonasz się, że to, co powiedziałam tutaj, jest prawdą.
Niespodziewanie bogini uniosła głowę. Zupełnie, jakby
usłyszała jakiś dźwięk, który nie dotarł do uszu Elizabeth.
- Są już tutaj – powiedziała kobieta. – Czas na ciebie,
moja droga. Zanim odejdziesz chciałabym cię prosić o jedną rzecz.
- Co takiego?
- Nie mów nikomu o tej rozmowie. Obawiam się, że nie
wszystkim osobom mieszkającym na Alpheratz można ufać.
Bez dalszych wyjaśnień podniosła się z kanapy i zaczęła
kroczyć przed siebie oddalając się od Elizabeth. Panna Evans poderwała się z
miejsca. Chciała gonić boginię. Ta jednak oddalała się zbyt szybko.
- Czekaj! Co to wszystko ma znaczyć! Kim ja jestem!
Dlaczego właśnie ja?!
Nie doczekała się odpowiedzi.
Ciemność zadrgała gwałtownie i nagle zaczęła nabierać
kolorów.
Elizabeth zamknęła oczy oślepiona nagłym rozbłyskiem
światła.
Swoją drogą zapomniałam już w ogóle o tym blogu, dobrze, że miałam go w obserwowanych, bo inaczej kaplica. W każdym bądź razie - nie podobało mi się, ostatni fragment za grosz ma wiarygodności, gdyż dziewczynie za grosz jakiegoś zwątpienia, jakiś pytań wynikających z jej sytuacji, ona idealnie wpasowuje się w rozmowę z boginią - a nie powinna. Zastanawia mnie jak ta inna bogini, skoro straciła moc dała radę ujarzmić siłę całej piątki! Ten fakt jest dla mnie strasznie niezrozumiały, bo jakim cudem niby do tego miało dojść? Musieli być cieniasami i tyle. Ogólnie dziewczyna, pięciu facetów, ona ma jakaś potężną pałer... Ech, idealny produkt na zostanie Mery Sujką. No, zobaczymy, co nam zaserwujesz dalej.
OdpowiedzUsuń[dzikie-anioly - zapraszam:3]