wtorek, 28 maja 2013

Rozdział I

Moc


Młoda kobieta o ogniście czerwonych włosach wyszła z niewielkiego sklepu starannie zamykając za sobą drzwi. Przez okno poznaczone zaciekami po deszczu na ulicę nie przenikało wiele światła. Większość lamp została przez nią właśnie wyłączona. Jedynie te umiejscowione na sklepowej witrynie działały dalej.
Nie spiesząc się wyjęła z kieszeni swoich spodni pęk kluczy i zamknęła lokal. Mocnym szarpnięciem za klamkę upewniła się, że zamek zadziałał tak, jak powinien. Wprawnie ściągnęła znajdujące się na górze kraty odgradzając całkowicie niewielki sklepik od ulicy.
Po raz ostatni obejrzała efekty swojej pracy chcąc mieć pewność, że nie ułatwiła potencjalnemu złodziejowi zadania.
Wolnym krokiem odeszła na zachód w stronę ulicy 35. Tak, jak czyniła to co wieczór.
W słuchawkach grała głośna piosenka odcinając ją od odgłosów deszczu bębniącego o szyby i dachy stojących nieopodal samochodów.
Właśnie rozpoczął się kolejny deszczowy wieczór tych wakacji. Wieczór, który doskonale oddawał samopoczucie Elizabeth.
Snując się wolno przed siebie, nie zważając na krople deszczy, które z każdą mijającą chwilą coraz bardziej moczyły jej ubranie zbliżała się do stacji metra.
Nie śpieszyło jej się z dotarciem do domu. Mogłaby w ogóle tam nie wracać. Wiedziała doskonale co zastanie, gdzie przekroczy próg podniszczonego mieszkania w kamienicy.
Jak zwykle zobaczy ojca, który upity do nieprzytomności będzie zalegać na kanapie. Lodówka będzie świecić pustkami, gdyż jedyne jedzenie, jakie było pochłoną jej ojciec. Tylko po to, aby w stanie upojenia alkoholowego zwrócić je pod siebie. Rzeczy, które jeszcze nad ranem były starannie poukładane na półkach w salonie będą się teraz walać po podłodze porozrzucane przez mężczyznę bez jakiegokolwiek konkretnego powodu.
Nie… Nie miała ochoty wracać. Nie miała jednak innego wyjścia.
Sytuacja materialna jej rodziny nigdy nie była dobra. Kiedy żyła jeszcze mama, a ojciec normalnie pracował, zawsze wystarczało pieniędzy na opłacenie wszystkich rachunków, czynszu za mieszkanie i spokojne życie bez zbędnych ekstrawagancji. Kiedy jednak matka zmarła po długiej walce z chorobą, a ojciec popadł w alkoholizm, Elizabeth ledwo wiązała koniec z końcem. A i to jedynie dlatego, że otrzymywała zasiłek po matce, oraz rentę ojca, które to w połączeniu z jej śmiesznie niską pensją ze sklepu pozwalały na zakup najbardziej potrzebnych artykułów.
Kobieta zdawała sobie sprawę z tego, że gdyby odeszła od toksycznego ojca nie pożyłaby długo na własny rachunek. Wcześniej czy później okazałoby się, że została bez pieniędzy, a skromne grosze zarabiane na własną rękę nie wystarczają na wszystko. Trwała więc uparcie w swoim stanie bez większych nadziei na lepsze jutro, łudząc się, że w końcu w trzymanej przez nią za łóżkiem kosmetyczce znajdzie się dość pieniędzy, aby mogła zakupić bilet do innego miasta i rozpocząć tam nowe życie.
Ciągnąc za grupą szarych, anonimowych ludzi opuściła stację metra i niespiesznie skierowała się w stronę mieszkania.
Stanąwszy przed obłażącymi z farby drzwiami do kamienicy zawahała się krótką chwilę. A co by było, gdyby po prostu uciekła? Nie wróciła do tego miejsca i odjechała najbliższym pociągiem w nieznane?
Pokręciła energicznie głową. Pasma długich, rudych włosów nasiąknięte wodą uderzyły ją w twarz całkowicie odganiając bezsensowne marzenia.
Weszła do wąskiego korytarza i skierowała się na lewo w stronę ostatniego znajdującego się na parterze mieszkania. Jedynego zamieszkanego na tę chwilę na owym poziomie.
Kiedy tylko przekroczyła próg w nozdrza uderzył ją słodkomdlący zapach wymiocin i smród niemytego, zapijaczonego ciała. Westchnąwszy ciężko odrzuciła na bok przewieszoną przez ramię torbę i ruszyła na poszukiwanie ojca ze szczerym zamiarem oddelegowania do go łóżka.
Odnalazła go siedzącego za stołem w kuchni. Ciężka głowa opadła mężczyźnie na pierś znacząc znoszoną koszulę śladami niestrawionego, zwróconego jedzenia. Bez słowa podeszła do mężczyzny i chwytając jego dłoń spróbowała wyłuskać z niej opróżnioną do połowy butelkę spirytusu.
Niespodziewanie odepchnął ją podnosząc głowę.
- Czego chcesz, głupia kurwo? – zapytał, bełkocząc.
Zignorowała fakt, iż nazwał ją kurwą. W stanie takim, jak obecny, często robił znacznie gorsze rzeczy. Jedno wyzwisko nie było warte tego, żeby zaprzątać sobie głowę niepotrzebnymi myślami.
- Wydaje mi się, że to najwyższy czas, abyś się położył. Jesteś zmęczony, tato.
- Nie jestem twoim ojcem! – Obrzucił ją wrogim spojrzeniem. – To nie możliwe, żebym ja spłodził takiego kurwiszona. Powiedz mi, jesteś dziwką? Wiele razy się dzisiaj sprzedałaś, żeby wrócić do mnie jak pies i skomleć o dach nad głową?
- Nie jestem prostytutką – zaprzeczyła spokojnie. Jej ton głosu wskazywał, że jeśli mężczyzna będzie się upierać dalej przy swoim, ona jest gotowa na to przystać. Nie miała zamiaru się kłócić. Wiedziała, że to prowadzi do nikąd. Wolała przeczekać. Tak, jak zawsze to robiła.
- Jak śmiesz kłamać!
Mężczyzna poderwał się od stołu i chwycił stojąca na pobliskiej kuchence patelnię. Elizabeth odskoczyła od niego przerażona. Nie chciała, żeby ją uderzył.
- Powiedz, co żeś robiła, gdy cię przy mnie nie było.
- Pracowałam… - wyjęczała przerażona.
Nie pierwszy raz widziała go w takim nastroju. Wiedziała, co on oznaczał. Często zdarzało się, że ojciec ją bił. Czasami były to tylko pojedyncze ciosy, zbyt słabe, żeby zrobić jej jakąkolwiek krzywdę. Ciosy, w które pijany mężczyzna wkładał całą swoją frustrację. Były też momenty, kiedy tłuk ja dotkliwie. Do tego momentu, w którym niebyła już w stanie się poruszyć i podjąć jakiekolwiek próby ucieczki.
Bił ją goła dłonią, kablem od żelazka, skórzanym paskiem. Nigdy jednak nie używał przedmiotów tak ciężkich, jak dzierżona właśnie w dłoni patelnia. Elizabeth czuła narastający w niej strach. Wiedziała bowiem, że jeśli nie będzie wystarczająco spokojna tego napadu ojcowskiej furii może nie przeżyć.
Postąpił krok w jej stronę. Kobieta cofnęła się automatycznie.
- Łżesz jak pies! Powiedz mi, co robiłaś, dziwko!
- Tato… Proszę.
Jej głos zaczął się łamać. Poczuła wzbierające w oczach łzy. Łzy, które spowodowały, że nie zauważyła, w którym momencie nadeszło uderzenie.
Dźwięczący ból nie do zniesienia, który poczuła pod czaszką sprawił, że osunęła się na kolana. Chwyciła się za głowę z nadzieją, że to pomoże. Pomoże chociaż odrobinę.
Kiedy uniosła głowę zdała sobie sprawę z tego, że coś do niej mówił. Nie rozumiała jednak słów. Nie musiała. Zobaczyła, że sięga do paska swoich spodni i zaczyna je rozpinać.
Krzyknęła. Spróbowała się podnieść, jednak ból głowy ponownie rzucił ją na kolana. Zaczęła pełznąć w stronę drzwi. Musiała się ratować. Musiała uciec! Byle jak najdalej od niego.
Szarpnął ją za nogę. Tak mocno, że ręce, którymi podpierała się niepewnie rozsunęły się na boki, a ona uderzyła twarzą o brudną posadzkę.
Poczuła jego dłonie na swoich biodrach, kiedy próbował ściągnąć na siłę jej spodnie. Wierzgnęła. Zaklął.
Ponownie podjęła morderczą wędrówkę do drzwi.
Skórzany pas świsnął w powietrzu dotkliwie uderzając w osłonięte jedynie bawełnianą bluzką ciało. Po raz kolejny krzyk zawibrował w niewielkiej kuchni.
- Drzyj się ile chcesz, głupia kurwo! – Usłyszała jego zdyszany głos. – I tak nikt się nie pojawi, żeby ci pomóc. Wszyscy mają cię w dupie!
Wiedziała, że miał rację. W trakcie wcześniejszych awantur, niezależnie jak głośno krzyczała, jak bardzo prosiła o pomoc, żaden z sąsiadów nie zainteresował się jej losem. Wszyscy woleli udawać, że nic się nie dzieje.
Uderzył ją jeszcze raz. Ponownie opadła na zimne kafelki ledwo dostrzegając je przez napływające do oczu łzy.
Jedno szarpnięcie wystarczyło, żeby przewrócić jej drobne ciało na plecy.
Wtedy dostrzegła jego twarz wykrzywioną paskudnym grymasem.
Wyciągnęła przed siebie ręce. Wiedziała, że nie ma szans w starciu z nim. Ogarnięty pijackim szałem był od niej o wiele silniejszy. Jedyne, co mogła zrobić, to zasłonić twarzy, by nie patrzeć na niego w momencie, gdy będzie ją krzywdził.
Nagle stało się coś niespodziewanego. Z jej dłoni wystrzeliło jasne światło, które ugodziło jej ojca. Uderzenie zostało zadane z taką siła, iż mężczyzna runął na znajdujące się za nim kuchenne szafki. Usłyszała odgłos łamiących się kości.
Nie dała rady się podnieść, żeby zobaczyć, co stało się z jej ojcem. Jej ciało przeszył ból tak silny, że straciła przytomność.

~~*~~

Ocknęła się, kiedy na jej twarz padły promienie słoneczne przedzierające się do wnętrza kuchni. Półprzytomnie rozejrzała się w około starając się przypomnieć sobie, co takiego miało miejsce wcześniejszego wieczora.
Pojękując z bólu dźwignęła się z trudem na kolana. Kolejne kawałki układanki składającej się z jej wspomnień wracały na swoje miejsce. Wiedziała, że odczuwany obecnie ból był jedynie namiastką cierpienia, które ogarnęło jej ciało późnym wieczorem. Powoli zaczęła sobie przypominać drogę do domu, chociaż i to z początku nie było takie jasne. Po dłuższej chwili potrafiła powiedzieć, że wieczorem padał deszcz. Pamiętała, że zastała ojca w mieszkaniu. Jak zwykle pił. Siedział w kuchni.
Tak… Właśnie tak. Siedział i pił przy kuchennym stole. Był już ledwo przytomny, dlatego chciała położyć go do łóżka. On jednak wpadł w szał i ją zaatakował.
Otworzyła szeroko oczy, do których ponownie zaczęły napływać łzy i rozejrzała się w około.
Dostrzegła go leżącego na podłodze nieopodal niej. Jego ciało było wygięte w nienaturalnej pozycji. Ubranie było całe we krwi. Ich wspólnej krwi.
Dziwnie otępiała, czując się jak we śnie, podpełzła do ciała, żeby sprawdzić, czy mężczyzna żyje. Nie wyczuła jednak pulsu.
Walcząc ze swoim ciałem, co chwila lądując na podłodze, ruszyła w stronę łazienki.
Nie miała pojęcia, co tak właściwie się stało. Nie wiedziała, jak udało jej się pokonać mężczyznę znacznie silniejszego od niej. Miała jednak pewność, co do jednego. Musiała uciekać. Uciekać z tego miejsca tak szybko, jak to możliwe.
Dotarłszy do łazienki zrzuciła z siebie brudne, zakrwawione ubrania. Kątem oka dostrzegła w lustrze wielką ranę znajdującą się na plecach. Nie pamiętała, skąd się tam ona wzięła.
Odkręciła kurek prysznica i weszła pod strumień zimnej wody. Musiała doprowadzić się do stanu używalności i uciekać. Uciekać jak najdalej.
Uciekać od tego miejsca, od wspomnień z nim zawiązanych i od człowieka, którego ciało leżało teraz w kuchni bez ducha.
Martwy…
Zamordowany…
Zamordowany przez nią…
Skuliła się i po raz pierwszy od bardzo dawna zwymiotowała pod siebie.
Oto, kim się stała. Morderczynią. Kobietą, która zabiła własnego ojca.
Nie miała pojęcia ile czasu spędziła pod prysznicem. Kiedy w końcu chwiejnym krokiem wyszła z kabiny jej ciało było całe zdrętwiałe od zimnej wody.
Udała się do swojej sypialni i pospiesznie wciągnęła znoszone spodnie i luźną koszulkę. Chwyciła skórzaną kurtkę i wyciągnąwszy zza łóżka niewielką kosmetyczkę, w której znajdowały się jedyne oszczędności, jakie udało się jej poczynić od śmierci matki, uciekła z mieszkania szczerze wierząc w to, że już nigdy nie zobaczy tego miejsca.

~~*~~

Drzwi do mieszkania pod numerem dwanaście otworzyły się bez sprzeciwu pod naporem drobnej dłoni. Kobieta stojąca na progu wymieniła zdziwione spojrzenia ze swoimi towarzyszami. Przybywając do tego miejsca miała mieszane uczucia. Dawno nie pracowała z nikim, kto pochodził spoza Najwyższych Rodów. Bała się, jakiego człowieka zastanie w tym mieszkaniu.
Kiedy weszła do środka i rozejrzała się w około zrozumiała, że charakter nowego Strażnika jest obecnie najmniejszym z jej problemów. Miejsce wyglądało niczym najpaskudniejsza speluna, jaką była sobie w stanie wyobrazić. Przez krótką chwilę zastanawiała się, czy możliwe, aby pomylili miejsca. W końcu, czy to możliwe, żeby osoba o tak potężnej mocy wychowała się w takim miejscu jak to?
Sakura Fujioka odsunęła się od drzwi pozwalając wkroczyć do środka swoim towarzyszom. Jako druga w mieszkaniu zjawiła się Izabela Zamoyska, na której twarzy malowało się to samo niedowierzanie, co na twarzy Sakury.
Palcem wypielęgnowanej dłoni Iza sięgnęła do swojego czoła i wygładziła zmarszczkę, która pojawiła się między jej brwiami. Fujioka znała swoją towarzyszkę dość długo, by wiedzieć, że ten gest jest oznaką wielkiego szoku.
- Nie ma jej tutaj – orzekła w końcu Iza niespokojnie przestępując z nogi na nogę. – Była tutaj, jednak już jej nie ma.
- Jesteś pewna?
Iza skinęła głową. Wiedziała, że kolejne pytania nie padną. Przyjaciele ufali jej osądowi.
Peter Black wkroczył do mieszkania.
- Może pomyliliśmy miejsca? – zapytał z nadzieją w głosie.
- Nie.
Izabela odsunęła się od swoich przyjaciół i ruszyła w stronę znajdującego się obok salonu pomieszczenia. Zajrzała do środka przez uchylone drzwi, poczym otuliwszy się szczelniej jasną marynarką, która miała na sobie, spojrzała przez ramię.
- Mamy ciało.
Całą trójką weszli do kuchni, by spojrzeć na zwłoki leżącego na posadzce mężczyzny.
Denat miał około pięćdziesięciu lat. Może trochę mniej. Ciężko jednak było to określić, gdyż jego skóra była zniszczona, a przez trupią bladość nadal przebijały zaczerwienienia na nosie i policzkach wskazujące na nadużywanie alkoholu w najbardziej paskudnej z możliwych form. Sakura uklęknąwszy nad ciałem wyciągnęła swoją dłoń, do której wysłała moc. Szybko jednak cofnęła rękę. Zupełnie, jakby coś ją oparzyło.
- Co się stało w tym domu? – zapytała samą siebie.
- Cokolwiek to było, spowodowało przenucenie – ocenił fachowo Black pomagając jej wstać. - Musiał sobie zasłużyć na takie potraktowanie. Nie mniej powinniśmy uważać. Jeśli do wybuchu doszło w chwili zagrożenia, ta osoba może być niezwykle niebezpieczna.
Zostawiwszy ciało w tym samym miejscu, w którym je znaleźli opuścili kuchnie. Pospiesznie przeczesali resztę mieszkania w poszukiwaniu jakichkolwiek śladów bytności innej osoby. Znaleźli je szybko w postaci fotografii.
Stare, podniszczone zdjęcie wsadzone w ramkę przedstawiało kobietę i młodą dziewczynę. Obie panie tuliły się do siebie, czule uśmiechając się w kierunku osoby trzymającej aparat. Wyglądały na naprawdę szczęśliwe.
- Macie coś? – Marcus, który cały czas czuwał przy drzwiach postąpił krok w stronę Izy.
- Mamy zdjęcie. Wiemy już, jak ona wygląda – odpowiedziała przekazując mu ramkę.

~~*~~

Młody chłopak nazywany przez swoich przyjaciół Szczurem usiadł na brzegu dachu i spuściwszy nogi w dół spojrzał na ulicę rozciągającą się pod nim. Bez trudu dostrzegł czwórkę starszych od niego ludzi w pośpiechu opuszczających kamienicę. Jego drobną, pociągłą twarz wykrzywił lekki uśmiech.
- Jeszcze nie wszystko stracone – stwierdził odwracając się w stronę stojącej nieopodal Margaret. – Dziewczyny nie było w domu. Nie znaleźli jej i najpewniej nie wiedzą, gdzie jej szukać.
Margaret potrząsnęła głową. Jej kasztanowe włosy rozsypały się na szczupłych ramionach.
- To dobrze – przyznała. – Edward, Kevin i Pablo jej szukają. Wcześniej bądź później wpadną na jakiś ślad.
- Oni jej szukają, a my co mamy robić?
- Słyszałeś, co powiedział Lionel. My mamy podążać za nimi. – Skinęła głową w stronę brzegu dachu. -  Na wypadek, gdyby znaleźli ją pierwsi.
Szczur zaśmiał się swobodnie. Lekko przerzucił nogi nad kamiennym murkiem, który zajmował.
- Myślisz, że te stare próchna mają jakąś szansę znaleźć ją przed nami?
- Nie ignoruj swojego przeciwnika, Szczurze – strzegła dziewczyna. - Jesteśmy od nich znacznie potężniejsi, jednak może okazać się, że oni pokonają nas doświadczeniem.

~~*~~

Pociąg towarowy przetoczył się po szynach z charakterystycznym dla siebie łoskotem. Elizabeth patrzyła, jak maleje on po drugiej stronie rzeki, by w końcu całkowicie zniknąć jej z oczu.
Po ucieczce z domu udała się w jedyne miejsce, w którym czuła się bezpiecznie. W okolice rzeki, nad której brzegiem znajdowały się stare, opuszczone magazyny. Do zmroku miejsce ziało pustkami. Dopiero wieczorem schodziło się tutaj różne nieciekawe towarzystwo, by w starych blaszakach prowadzić szemrane interesy i oddawać nie do końca legalnym rozrywkom.
Siedziała na piasku ściskając w ręku tekturowy kubek z kawą, która zakupiła na pobliskiej stacji. Czarny płyn już dawno wystygł i nabrał wyjątkowo paskudnego smaku. Kobieta jednak nie potrafiła wyrzucić go. Uparcie sączyła napar mając nadzieję, że w końcu przywróci jej on w pełni świadomość.
Nie rozumiała tego, co się z nią stało. Trwała niczym w transie nie potrafiąc pozbierać myśli.
W swoim mniemaniu stała się morderczynią. Nie żałowała jednak ojca. W ciągu ostatnich pięciu lat wycierpiała wiele z jego powodu. Teraz w końcu czuła się w jakiś dziwny sposób  wolna. Chociaż miała świadomość, że z czasem przyjdzie jej przypłacić ową wolność ogromnymi wyrzutami sumienia.

Czy jestem złym człowiekiem? Pytała samą siebie.
On zrobił ci tyle złego. Szeptał głos w jej głowie. Ty tylko się broniłaś. Miałaś prawo bronić się przed tym, co chciał ci zrobić.
Co powinnam teraz zrobić?
Uciekaj. Uciekaj jak najdalej od tego miasta. Tutaj nie czeka cię nic dobrego. Jedź w inne miejsce. Zacznij wszystko od nowa. Na początku będzie ciężko, jednak dasz radę. Zawsze dajesz radę.

Westchnęła głośno. Czymkolwiek był głos w jej głowie wiedziała, że ma rację. Tutaj już nic na nią nie czekało. Nie mogła przecież zadzwonić na policję i powiedzieć, że w niewytłumaczalny sposób zabiła swojego ojca, który próbował ja zgwałcić.
Zresztą, kto by jej uwierzył?

Detektywie, on się na mnie rzucił! Jak go zabiłam? Z mojej dłoni wystrzeliło dziwne światło i odrzuciło go. Zginął w powodu…

Zaklęła głośno. Wiedziała, co pomyśli sobie policja. Będą chcieli szybko zamknąć sprawę starego pijaka i jego córki, która była niespełna rozumu. Uznają, że zabiła go z premedytacją, żeby się uwolnić, a teraz próbuje innym wmówić, że to była samoobrona.
Nie miała nikogo, kto by się za nią wstawił. Żaden z sąsiadów nie powie prawdy o tym, jak traktował ją ojciec. Wszyscy będą patrzeć na nią jak na morderczynię. Wyrodną córkę, która popełniła grzech niewybaczalny. Niezależnie od tego, że miała ku temu wszelkie powody.
Mięło kilka godzin, zanim zdecydowała się podnieść. Otrzepała spodnie z piasku i chwyciwszy pewniej w dłoń torbę, w której znajdował się jej cały dobytek, odwróciła się z zamiarem odejścia. Wiedziała już, że uda się na najbliższą stację kolejową i odjedzie pierwszym możliwym pociągiem.
Miała czas, żeby uciec. Była pewna, że nikt nie będzie jej szukał przez najbliższe kilka dni. Jej ojca tym bardziej. Jedyną osobą, którą mogłaby zmartwić się jego nieobecnością był bowiem właściciel sklepu monopolowego znajdującego się blisko ich kamienicy. Ostatecznie jej ojciec zapewniał stały zysk.
Chciała odejść. Zamarła jednak w pół kroku dostrzegłszy młodego mężczyznę stojącego nie dalej, niż dwadzieścia metrów od niej. Nieznajomy miał śniadą cerę i krótko ostrzyżone czarne włosy. Jego luźna koszulka powiewała swobodnie szarpana podmuchami silnego wiatru. Nie widziała jego twarzy, gdyż większa jej część skryta była za okularami przeciwsłonecznymi.
Nie miała pojęcia, kim był ten mężczyzna, jednak była pewna, że się jej przygląda. Poczuła, że jej serce zaczyna bić szybciej.
Kim był ten człowiek?
Czego od niej chciał?
Czy dowiedział się czegoś o wydarzeniach z ostatniej nocy?
Postąpiła krok w tył. Mężczyzna ruszył w jej kierunku.
Spłoszona rozejrzała się na boki. Wiedziała, że nie ma dokąd uciec.
- Nie musisz się mnie bać – powiedział spokojnie zbliżając się do niej. – Jestem po twojej stronie.
- A jaka to strona? – zapytała głupio chcąc zyskać na czasie.
- Nie chcę ci zrobić krzywdy – zapewnił nie odpowiadając na jej pytanie. – Jestem taki jak ty.
- Jak ja? Co to ma znaczyć?
Wzruszył jedynie ramionami. Pomimo dzielącej ich, nadal dość sporej odległości widziała, jak się uśmiechnął.
Bez zbędnych słów wyciągnął przed siebie rękę, wokół której zatańczyło dziwne światło. Po chwili Elizabeth dostrzegła przeskakujące w owym świetle niewielkie wyładowania energetyczne. Czymkolwiek była niezwykła moc otaczająca dłoń mężczyzny, szybko zaczęła rozprzestrzeniać się na resztę jego ciała.
Kobieta patrzyła na to wszystko jak zahipnotyzowana. Czy tak właśnie zabiła swojego ojca? Czy ona również potrafiła zrobić cos takiego, jak ten nieznajomy stojący teraz przed nią.
- Czego ode mnie chcesz? – zapytała.
- Chcę, żebyś poszła ze mną. Zabiorę cię do miejsca, w którym nauczysz się kontrolować swoje zdolności.
- Co, jeśli odmówię?
- Chcesz odmówić? Daję ci szansę na zaczęcie nowego życia z całkowicie czystą kartą. Będziesz mogła żyć wśród ludzi takich jak ty. Nie martwiąc się o swoją przyszłość i swoje bezpieczeństwo. Masz w sobie siłę, dziewczyno. My nauczymy cię nią kontrolować. Dzięki niej będziesz mogła osiągnąć wielkie rzeczy.
Zmarszczyła brwi. Cokolwiek się właśnie działo, nie ufała stojącemu przed nią mężczyźnie.
Kątem oka dostrzegła ruch za jednym z magazynów. W ich kierunku zmierzała właśnie jeszcze czwórka młodych ludzi. Elizabeth spojrzała na swojego rozmówcę.
- To moi przyjaciele. Przyszliśmy po ciebie.
- Nigdzie nie idę.
Nie mając pojęcia, co zrobić, wyciągnęła przed siebie rękę w ostrzegawczym geście. Nie wiedziała, jak mężczyzna przywołał tę dziwną moc. Miała jednak nadzieję, że wystraszy się tego gestu i zostawi ją w świętym spokoju.
Myliła się. Mężczyzna bynajmniej się nie przestraszył. Zaśmiał się jedynie. Miał taką minę, jakby patrzył właśnie na głupie krnąbrne dziecko, a nie kogoś, kto może zrobić mu krzywdę.
- Co chcesz mi zrobić.
- Nie chcę ci nic zrobić – zapewniła. – Chcę jedynie odejść w spokoju.
- Daj spokój, mała. Nawet nie wiesz, jak wykorzystać swoją moc przeciwko mnie. Pójdziesz z nami!
- Nigdzie nie idę!
- Zobaczymy…
Mężczyzna postąpił krok w jej stronę.
- ZOSTAW JĄ!
Odwróciła się w bok. Od północy, brzegiem rzeki, zbliżała się w ich kierunku kolejna grupa osób. Ta składała się z czwórki dorosłych ludzi około czterdziestki. Wszyscy oni mieli wyjątkowo poważne miny. Dwóch mężczyzn i dwie kobiety. Elizabeth wyczuła, że są niezwykle spięci.
- Dlaczego mam ją zostawić? Bo wy tak mówicie? Dobre sobie!
- Ostrzegam cię, młody człowieku – warknęła niższa kobieta. Azjatka. - Zostaw tę dziewczynę w spokoju. Jeśli ona nie chce z tobą iść, nie masz prawa niczego jej nakazać.
- Oczywiście, ja nie mam prawa? – Dziwny uśmiech na twarzy mężczyzny poszerzył się jeszcze bardziej. - A wy co tutaj robicie? Dlaczego pojawiliście się w tym miejscu jeśli nie po to, żeby ją zabrać?
- Nikt nikogo nie będzie zabierał wbrew jego woli.
Elizabeth patrzyła raz na jedną grupę, raz na drugą. Zupełnie nie rozumiała, co takiego właśnie się dzieje. Nie wiedziała nawet, czy chce zrozumieć.
Kiedy ludzie ruszyli w jej stronę odskoczyła jak oparzona.
- Nie podchodźcie do mnie! – wrzasnęła. - Nie zbliżajcie się!
Poczuła nagle, że jej ciało wypełnia nieznana jej dotąd siła. W jednej chwili Elizabeth poczuła się mocna. Poczuła się tak, jakby mogła zmieść ich wszystkich ze swojej drogi i odejść spokojnie w wybranym przez siebie kierunku. To było cudowne! Po raz pierwszy w swoim życiu miała siłę, by zdecydować. Teraz nie musiała się podporządkowywać nikomu. Sama mogła zdecydować o swoim losie!
- Sakura, rzucaj astral. Ona zaraz wybuchnie!
Obcy, męski głos przedarł się do jej świadomości.
Cokolwiek chcieli zrobić było już za późno.
Teraz nie byli już w stanie jej powstrzymać!
Błysnęło białe światło.
Później, po raz kolejny w ciągu ostatniej doby, Elizabeth zemdlała.

6 komentarzy:

  1. Trafiło mi się na Twój blog zupełnie przypadkiem, przeczytałam informacje, pierwsze zdania - "dodam do obserwowanych i jutro przeczytam resztę, idę spać", no ale... Widać nie wyszło:D
    Zanim zaczną się cukierki, zacznijmy od mojej ulubionej gorzkiej czekolady.
    Przyjrzyj się uważnie temu zdaniu: "Młoda kobieta wyszła z niewielkiego sklepu starannie zamykając za sobą drzwi." ma mały defekt, który przechadza się tu i tam u Ciebie, nie stawiasz przecinków przed imiesłowami (których nazwy dokładnej nie pamiętam, jutro sprawdzę!) "zamykając" zapamiętaj, przed wszystkim, co kończy się na "ąc" stawiamy przecinaka :D
    "po matce, oraz rentę ojca," oraz to jak i, nie trzeba tam przecinoka, są wyjątki rzecz jasna, ale akurat to nie ta sytuacja:)
    "że gdyby odeszła od toksycznego ojca nie pożyłaby" - dwa czasowniki, to zazwyczaj dwa przecinki;) Więc przed "nie" przecinok:)

    Ogólnie brakuje mi trochę więcej emocji bohaterki, odrobinę, bo z trudem wczuwam się w jej sytuację, ale ogólnie nadrabiasz ciekawym, oryginalnym pomysłem, musisz odrobinę popracować nad interpunkcją, tam powyżej masz przykłady najczęściej popełnianych przez Ciebie błędów:) Nie martw się, dasz sobie z nimi radę, a Twoje opowiadanie stanie się przyjaźniejsze do czytania:D W każdym bądź razie jestem na tak i czekam na kolejne przygody Lizzy^^
    http://dzikie-anioly.blogspot.com/ jeśli masz ochotę zapraszam Cię do siebie:)
    Ściskam i pozdrawiam!
    p.s. jeśli coś było pełne chaosu, przepraszam, ale jest późno, a ja siedzę na głodniaka:(

    OdpowiedzUsuń
  2. Właśnie zapoznałam się z "Bohaterami", o boruuu! Masz tam chłopców (właściwie ich fotografię, ale, chłopcóóów) z F4 :D mhohoho, cóż za udany wybór^^

    P.S. Dałoby się usunąć weryfikację obrazkową? Jest strasznie uciążliwa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 1. Weryfikacja obrazkowa wyłączona.
      2. Dziękuję za wytknięcie błędów. Jutro, już na spokojnie do nich przysiądę. Może dodam więcej opisów uczuć głownej bohaterki. na razie dodałam ich mało, bo tak mi jakoś pasowało w trakcie pisania. Po prostu miało się dziać i nie podobała mi się koncepcja przeplatania wszystkiego długimi opisami jej przeżyć wewnętrznych. Ale spojrzę jeszcze raz i postaram się to zmienić.
      3. Panowie z F4 zawsze spoko :D
      4. Z przyjemnością do Ciebie zajrzę.

      Usuń
    2. 1. Ogromne dzięki:3
      2. Proszę bardzo przyjemność po mojej stronie:D Ja sama często nie umiem sama ich sobie znaleźć, więc jak coś widzę, piszę! Cóż, mi emocji odrobinę brakowało, nawet jeśli coś się działo:) Ale to może tylko mój fetysz? Nie wiem^^"
      3. Chyba nawet sobie znowu obejrzę BFF <3 (Mam 3 miechy wakacji, więc muszę jakoś dobrze czas spożytkować!)
      4. Będzie mi miło:)
      P.S. Owy imiesłów, to imiesłów przysłówkowy współczesny:3

      Usuń
  3. Witam serdecznie.
    Przypadkiem natknęłam się na Twojego bloga i zaintrygowałaś mnie.
    Na początku samą postacią Elizabeth.
    Niesamowicie szkoda mi tej dziewczyny.
    Jej ojciec jest strasznym draniem i powinno się go wykastrować.
    To cud, że Elizabeth zachowała przy tym kamienną twarz i umiała sie w miarę zachować.
    Jeżeli użyła swej mocy to zrobiła to całkiem nieświadomie.
    Jestem pewna, że celowo nie skrzywdziłaby ojca.
    I ci tajemniczy ludzie wokół niej.
    Cała ta sytuacja jest bardzo tajemnicza i to co się dzieje przyprawia aż o dreszcze.
    Czuje że w życiu dziewczyny wiele się zmieni i nie chodzi tu wcale o zabójstwo ojca.
    Wciągnęłaś mnie w to opowiadanie i jeśli powiadamiasz proszę zrób to na: http://pokochac-lotra.blogspot.com w dziale Spamownik.
    Z przyjemnością zostanę Twoją czytelniczką.

    pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Czuję niedosyt! Nie, nie mam nic do długości rozdziału, był w sam raz, ale mimo wszystko...Chce się więcej:)
    Elizabeth ma silną osobowość. To widać po opisach jej zachowania. I czuć w całym rozdziale tajemnicę, którą aż chce się odkryć:)
    Wciągnęło mnie, co chyba możesz wyczuć, po tym komentarzu.
    Ojciec bohaterki wkurzł mnie niezmiernie i gdybym mogła *i miała patelnię pod ręką* to bym go walnęła...

    Rozdział wlazł do serducha i siedzi. Czekam na więcej:)
    Pozdrawiam!

    [adeptka-magii.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń